Nauka jazdy na rowerze
Jestem prawdopodobnie jedyną osobą, jaką znasz, która oduczyła się jeździć na rowerze.
Tak. W dzieciństwie – tym dzieciństwie do 8. roku życia – śmigałam na dwóch kółkach na placu Marie am Gestade. Tam mieszkałam. Tam, czyli w Wiedniu. Potem wróciliśmy rodzinnie
do Warszawy i zaczęło się moje drugie dzieciństwo. W tym drugim dzieciństwie, dzieciństwie komunizmu, stanu wojennego i innych nieprzyjemności, miałam trzy lata przerwy rowerowej.
I potem za pieniądze z nieco odroczonej pierwszej komunii świętej kupiłam używane Wigry 3.
I okazało się, że nie umiem na nich jeździć.
Tym razem polem treningowym był Park Ujazdowski i jego okolice. Przewracałam się, miałam kolana w dziurki (w Ujazdowskim był taki żwirek, który boleśnie wwiercał się w skórę). Wchodzić na moje Wigry musiałam z ławki: jedyna szansa, by w ogóle ruszyć. Tata nie biegał za mną z kijkiem, bo stosował wyparcie ("Jak to, już nie umiesz? Przecież jak się raz człowiek nauczy jeździć na rowerze, to już do końca życia..."). Ogarnąć musiałam sprawę sama i ogarnęłem. Jeżdżę. Bez szału, ale jeżdżę. Drugi raz się jeszcze nie oduczyłam.
Aha. I miałam też problem z pływaniem. Nauczyłam się w siódmej klasie podstawówki. Pieskiem. Żabka zajęła mi kolejne parę lat. Kompletnie nie rozumiem, dlaczego tak długo, bo wodę kochałam od zawsze i spędzałam czas w jeziorach, morzach, basenach, wannie aż do pomarszczenia opuszków palców. Pływania jednak załapać nie umiałam przez 13 lat mojego życia. Teraz pływam. Bez szału, ale pływam. Pływania się nie oduczyłam.
***
Dlaczego o tym piszę? Bo kiedy wiele lat później zdiagnozowano u mnie ZA - Zespół Aspergera (który, nawiasem mówiąc, już nie istnieje w wykazie WHO, teraz jest spektrum autyzmu) – dowiedziałam się, że cechą charakterystyczną ZA jest niezborność ruchów. Osoby w spektrum ciągle się potykają, coś potrącają, rozbijają, są beznadziejne na w-fie i nie kumają sportów.
foto: Justyna Długoborska, 4plus8
Fakt, byłam beznadziejna na w-fie. Ostatnia wybierana do dwóch ogni. Ostatnia na mecie. Nie lubiłam sportów, dopóki w wieku 16 lat nie odkryłam koni. Potem dalej nie lubiłam sportów, ale lubiłam konie. A potem jeszcze polubiłam jogę, no ale to przecież nie sport. I bieganie potem polubiłam, ale też nie za sport, tylko za endorfiny.
W tak zwanym międzyczasie niezborność ruchów gdzieś się ulotniła. Im jestem starsza, tym mniej widać różnicę między mną a neurotypowymi rówieśniczkami. Albo tym bardziej, ale już w odwrotną stronę. Bo czy któraś z moich koleżanek z klasy galopuje na ogierze po Saharze? Staje na głowie? Robi szpagat? Mostek ze stania? Zaplata nogi w lotos? Nieliczne.
Dlaczego nieliczne? Bo jako ZA mam swoje zajawki: jak już w coś wchodzę, to na maksa. Tak jak w jazdę konną (na ponad 30 lat) czy jogę (na prawie 30 lat i będzie więcej). A poza tym.... osoby w spektrum z powodu owej niezborności, muszą bardziej się koncentrować w ruchu, więcej uwagi poświęcić nauce, bo nie przychodzi im ona tak łatwo jak normalsom.
***
Co chciałam powiedzieć tym postem?
Po pierwsze: to nieprawda, że jak ktoś się nauczy jeździć na rowerze, to raz na zawsze. Nie używaj już tego przykładu, a jak ktoś go użyje, odeślij go do mnie.
Po drugie: jak coś jest trudne, to czasem nawet lepiej. Wymaga pełnej koncentracji.
Po trzecie: każda wada może być zaletą, zależy jak ją wykrozystamy. Tak jak z tym nożem, co może być do kaleczenia i do obierania mango.
Po czwarte: jak coś ci sprawia radość, rób to, nawet jeśli nie jesteś w tym dobry/dobra. Bo co to znaczy "dobra"? Kto wymyślił skalę i system ocen? I czy nie warto ich podważyć?