Dlaczego joga nie może być (zbyt) łatwa
Jedną z rzeczy, która daje mi joga to poczucie, że ogarnę. Dam radę. Nawet gdy wchodzę na matę w dniu, w którym czuję się bezradna i przytłoczona ilością prób, na jakie wystawia mnie życie, to po jodze czuję się jakoś tam sprawcza.
Nawet, gdy na samej jodze, w asanach, nie czuję się jakoś specjalnie dzielna, to po jodze już tak. A przynajmniej dzielniejsza.
Krystyna Chojnowska-Liskiewicz, pierwsza kobieta, która opłynęła sama świat dookoła (i to w latach 70. ubiegłego wieku! Bez GPSa i smartfona) na pytanie, czy się nie bała, odpowiadała: „Pomyślałam, że dam radę”. I ja tak samo po jodze: myślę, że dam radę wyruszyć w moją podróż i dopłynąć do celu.
Krstynę-żeglarkę cytuję z pamięci po przeczytaniu bardzo dobrej książki Pauliny Reiter "Samotne oceany”. Książkę polecam, choć nie do końca jest o jodze, ale jednak jakoś tam o jodze. Mata przecież trochę jest jak taka żaglówka z lat 70., na którą się wsiada bez GPSa, choć z mapą i gwiazdami nad głową, które mogą trochę służyć za GPS.
Jak to działa?
Dokładnie nie wiem.
To nie jest u mnie żadna chłodna kalkulacja. To nie jest tak, że wymyśliłam sobie: ha, jak będę robić zestaw asan X-Y-Z wygeneruje to w moim umyśle taki poziom pewności siebie, że zadania A-B-C wydadzą mi się w sam raz dla mnie.
To się po prostu dzieje samo. Hormony, prana płynąca przez nadhis, chemia mózgu… nie mam pojęcia. Ale działa. Miarą prawdy jest skuteczność. Działa, więc powtarzam. Wchodzę na matę.
Oceany do przepłynięcia
Jednak intuicyjnie wydaje mi się, że skoro życie łatwe nie jest (nasza prywatna podróż przez oceany), sama praktyka nie może być zbyt łatwa. Ani zbyt trudna. Jeśli jest za łatwa, to tak jakbym dostała puzzle z 15 elementów i ułożyła je w minutę. Może by ten sukces na milisekundę zwiększył to moje poczucie zajebistości, ale tylko na milisekundę. Z kolei gdyby ktoś kazał mi naprawić pralkę – pojawiłaby się bezradność. I nie zniknęła, dopóki nie skończyłabym studiów z naprawiania pralki. Więc moja praktyka nie może być ani jak puzzle dla przedszkolaków, ani jak zadanie dla naprawiaczki pralek.
Moja praktyka ma być taka, na którą jestem przygotowaną.
Staram się nie wymagać za dużo, ani za mało. Nie chodzi tylko o sam dobór zajęć i częstotliwość, ale też o to, jak ja podchodzę do swojego ciała na tych zajęciach. Ile w trakcie skupienia, siły, wytrwałości od niego wymagam. Sami wiecie, że każdą asanę można wykonać na różne sposoby, można cisnąć do bólu, można zrobić na 60%, a nawet ją sobie odpuścić (wtedy to nazywa się skipasana). W większości wypadków działam gdzieś w okolicach tych 80-100%. Staram się wymagać i odpuszczać na moje możliwości.
Czy to dlatego pojawia się poczucie, że ogarnę?
Być może. Nie lubimy, gdy życie zaskakuje nas w nieprzyjemny sposób. Nie lubimy, gdy coś, co działało, przestaje działać. Nazywamy to stresem, który pojawia się zarówno w sytuacjach tak zwanych pozytywnych (awans, ślub, przeprowadzka), jak negatywnych (strata pracy, rozwód, komornik w mieszkaniu).
Kochamy rutynę, a jeśli z niej chcemy wyjść, to tylko na własnych zasadach. Joga pozwala nam zaakceptować to, że nie mamy wszystkiego pod kontrolą, ale możemy przynajmniej część kontroli odzyskać, gdy coś się posypie. Tak jak twoja praktyka nie musi być super widowiskowa i idealna, ale nadal pozostaje praktyką, jeśli decydujesz się tylko wejść na matę i zrobić trójkąt, wojownika, cokolwiek. Te decyzje mają wpływ. Płyniesz przez swoje oceany w swoim tempie, ale płyniesz. Przeczekujesz burzę, zmieniasz żagle, naprawiasz usterki, ale jesteś w podróży.
I tak jesteś. A joga daje ci to poczucie „dam radę”. To znaczy mnie, bo nie wiem, jak jest z tobą.