Odpowiedzialność obywatelska
- Ile centymetrów ma przeciętny penis? - spytałam profesora. Robiłam research do artykułu. W czasach, kiedy pisałam więcej o seksie niż o jodze. Profesor, medialny autorytet, z dużym… poczuciem odpowiedzialności obywatelskiej, podał mi liczbę.
- Nieoficjalnie - dodał z niewinnym uśmiechem. - Proszę odjąć od tego dwa centymetry przed publikacją. Podniesie pani poczucie własnej wartości tysiącom facetów. Milionom.
Zrobiłam, jak pan profesor kazał, ucięłam przeciętnego penisa o dwa centymetry, żeby mężczyźni poczuli się lepiej, a w każdym razie nie gorzej.
W tym samym mnie więcej czasie, w tej samej mniej więcej redakcji, kilka komputerów obok grafik też ucinał. Nie penisy, ale całe ciało. Ciało gwiazdy z okładki. Dwa centymetry mniej w talii, dwa w biodrach, dwa w udzie, to ramię też jakieś takie grube i brzuch jak budyń… Myszkoskalpel ciął bezlitośnie. Żeby było szczuplej, bliżej trendów, estetyczniej, bardziej sprzedażowo. I bardziej smutno. Tysiącom kobiet. A nawet milionom. Po zobaczeniu tej okładki z pewnością spadło ich poczucie własnej wartości.
Przypomniało mi się to dzisiaj, po latach. Mniej więcej dziesięciu. Bo historia zatoczyła koło. Spirala życia, karma, whatever doprowadziły mnie znów w to samo miejsce. Geograficznie też, bo podążając do nowego mieszkania zauważyłam, że na mojej (króciutkiej) ulicy jest nie jedna, jak do tej pory sądziłam, ale aż dwie kliniki medycyny estetycznej. W okolicy, w której do tej pory królowali rymarze, szewcy, kaletnicy… teraz są przede wszystkim knajpy i… no właśnie. Inni specjaliści. Od upiększania ciał i poprawiania (lub przeciwnie) poczucia własnej wartości. Ciekawe czy mają swój cech? Ciekawe, czy za kilkadziesiąt lat, na miejskich starówkach obok Szewskiej i Rzeźniczej, będzie ulicy Chirurgiczna. Swoją drogą dość pasuje. Albo przynajmniej Kosmetologiczna. Pasuje trochę mniej.
Wracając do geografii. 16 minut od mojego domu mieści się moja druga (albo pierwsza) praca. W redakcji JOGI. W wydawnictwie, w którym też, nadal, od lat prowadzi się pracę rzeźniczą. W sensie - chirurgiczną. Bezkrwawo ucina się to i owo. Koleżanki redaktorki fałszują dane statystyczne. Koleżanki graficzki, obrazy. Jasne, nie wszystkie dane i nie wszystkie obrazy, ale jednak. Niewiele się zmieniło.
I przyznaję, dało mi to do myślenia. Bo z tej akurat spirali chciałabym się wyrwać. Dlaczego? Pierwszy powód, pierwsza refleksja, jest feministyczna. Co się stało z naszymi mózgami, że facetom robimy dobrze? Poprawiamy im humor, podając fałszywe dane. A kobietom robimy źle. Okłamując, że inne kobiety są od nich szczuplejsze, piękniejsze, bardziej sprzedażowe i w trendach.
Facetów pocieszamy, że 11 to właściwie, w pewnym kontekście, górna granica normy. Kobietom tłumaczymy, że 34 to absolutny maks i, w pewnym kontekście, prawie otyłość.
Drugi powód, druga refleksja, są jogowe. Na świecie praktykuje (wg Yoga Journal 2/2019) 2 miliardy osób. To oznacza dwa miliardy różnych ciał. Różnego koloru, rozmiaru, kształtu, płci i wieku. 2 miliardy kombinacji genów, nawyków, wydarzeń.
To smutne, że większość (chyba) z tych dwóch miliardów kombinacji chce czytać normy, statystyki i porównywać się do kobiet z okładek i mężczyzn z badań naukowców. Chce swój wzorzec. Punkt odniesienia. Normę. Żeby wiedzieć, czy mieszczą się w statystykach ze swoim rozmiarem penisa, bicepsa, uda i talii. Szkoda.
W jednym z wywiadów z B.K.S. Iyengar żałował, że na którymś ze zdjęć w psie z głową w dół dotknął głową maty. Zdjęcie opublikowano w książce, a potem wielu uczniów Guruji postawiło sobie za cel zrobić tego psa z głową jeszcze bardziej w dół, by dotknęła maty.
OK, mistrz okazał się nieodpowiedzialny społecznie, tak jak mój profesor, i ja, i koleżanka graficzka. Ale… z drugiej strony… bez przesady z tą odpowiedzialnością mistrzów/profesorów i innych guruji. Namawiam do odpowiedzialności społecznej też uczniów i czytelników (czyli nas wszystkich, jakby co). I to jest trzecia refleksja.
Statystyki, okładki i zdjęcia rozleniwiają. Dają nam punkt odniesienia, ale też zwalniają z odpowiedzialności. Możemy sprawdzić, jak z tymi centymetrami i gdzie ta głowa nam sięga, a potem się zganić albo pochwalić, wpaść w doła, albo w euforię. I zatrzymać w rozwoju. Ale dopóki nie obejrzymy naszej asany/życia/penisa. Nie zaakceptujemy, a potem, ewentualnie, nie podejmiemy decyzji o zmianie (z penisem będzie najtrudniej pewnie) pozostaniemy niewolnikami dołów i euforii, statystyk i centymetrów, dyrektor artystycznych magazynów dla kobiet i profesorów seksuologii, dziennikarek i nauczycieli jogi.
A w jodze chodzi o wolność. W życiu chodzi o wolność. Także od tego, co usłyszymy, co przeczytamy i co ex cathedra obwieści nam guru od wszystkiego i niczego. To może nam wskazać jakiś kierunek, ale może też zahamować w drodze. Dlatego ja biorę odpowiedzialność obywatelską przede wszystkim za siebie.