Piedestały

Wczoraj skończyłam „Powieść rosyjską” i zaczęłam „O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu”. Dwie książki trochę autobiograficzne.
Skojarzyły mi się z niedawnymi niusami z bańki jogowej. Nadużywanie władzy, pycha, przemoc, #metoo. Jeden z topowych nauczycieli został przyłapany na molestowaniu i kłamstwach.
Była nauczycielka owego nauczyciela skomentowała sytuację. Dołączyły się inne głosy – także poszkodowanych. A jedna osoba zrzekła się nawet certyfikatu z Mysore w reakcji na to, co dzieje się w środowisku ashtangowym ostatnio.
A mi się to zlinkowało z książkami, które czytałam.
Emmanuel Carrere i Haruki Murakami są jak dwa typy guru.
Pierwszy charyzmatyczny, narcystyczny, z chorobą dwubiegunową i nieuchronnymi w niej huśtawkami nastrojów. Głodny uwielbienia i dowodów na swoją genialność. Potrafił uwodzić i ranić na zmianę. Bardzo, bardzo ranić. Wierzył, że wolno mu więcej niż innym. W czasie przeszłym piszę, bo jeśli znasz jego „Jogę”, to wiesz, że pracował nad sobą. Oczywiście zdolny i wspaniale pisał. Przy okazji.
Drugi – także bardzo zdolny i wspaniały autor. Ale też zdyscyplinowany długodystansowiec (i nie chodzi tylko o to, że biegał maratony), żonaty, monogamiczny, ale poza tym samotnik. I nieśmiały. Kontaktował się z ludźmi prawie wyłącznie za pomocą książek. I poczuł się niewygodnie, gdy „Norvegian Wood” tak dobrze się sprzedała, bo to oznaczało więcej wywiadów, spotkań, wystąpień w mediach… Kiedy pisał, robił to maksymalistycznie, oddawał się temu cały, bo uważał, że czytelnikom należy się to, co w nim najlepsze. Nie ulegał wahaniom nastrojów. Nie imprezował. Uważał, że prywatnie nie jest kimś do lubienia. Siebie lubił nie bardzo.
Ostatnio światek jogowy coraz częściej demaskuje guru pierwszego typu. Obojga płci. Jest o nich głośno, dokładnie tak, jak tego chcieli, choć pewnie nie z powodów, z jakich by chcieli.
Wierzę jednak, że marketing szeptany wskaże nam guru drugiego typu. Bo to za nimi wolałabym podążać.

Miłość do tych pierwszych jest łatwa. Kto z nas nigdy nie zakochał się w narcyzie, osobie z chorobą dwubiegunową czy borderline, ręka w górę. Rozczarowanie jednak, a czasem i wstyd potem są ogromne.
Miłość do tych drugich też jest łatwa. A ewentualnie rozczarowanie – niewielkie. (Bo i tym drugim zdarza się ujawnić jakiś niewielki, ludzki rys, który nas może i zbulwersuje, ale w żadnym wypadku ich nie zdyskredytuje).
Piedestały zaś są niebezpieczne. Jak wszystkie prace na wysokościach. Nie stawiajmy na nich innych. Nie wdrapujmy się na nie. A tych, którzy sami się na nie wdrapali, traktujmy z umiarkowanym zaufaniem.
Namaste.
I jeszcze PS, bo pojawiło się kolejne skojarzenie: Dania. I jej oficjalne przeprosiny za przymusową antykoncepcję Inuitek (wtedy nazywaliśmy je Eskimoskami). To też trochę o tym. Ktoś myśli, że wie lepiej, co jest dobre dla świata i z tą pychą wprowadza w życie swoje pomysły. Dobrze, że przeprosił – nie ten ktoś, ale pewnie w imieniu, ale i tak dobrze. Ale to pewnie temat na kolejny wpis.