piątek, 21 Sty 2011
Po dwóch tygodniach przerwy (bardzo bolesnej) powróciłam wreszcie
do praktyki jogi. To znaczy do praktyki pod okiem nauczyciela,
bo samotna sesja to jednak co innego. W poniedziałek wybrałam się
do szkoły jogi niedaleko mojego domu. Pierwszy raz właśnie tam.
Studio istnieje gdzieś tak od roku. Strona internetowa wygląda zachęcająco.
Właścicielka-nauczycielka na zdjęciu budzi zaufanie. To co pisze, także.
Ceny nienajgorsze (choć nie akceptują Multisport). Postanowiłam spróbować.
Sesja jednak wprawiła mnie w zdumienie. Nie chodzi o to, że była to hatha yoga
w stylu Iyengara w czystym wydaniu - a takiej dawno nie praktykowałam.
Ze wszystkimi szczegółami, klockami itp. Chodzi raczej o sposób prowadzenia
zajęć. Tylu negatywnych komunikatów od nauczyciela nie usłyszałam chyba
w ostatniej pięciolatce. Nie tylko ja zresztą byłam krytykowana,
ale wszyscy uczestnicy po kolei: nie potrafimy podnieść trzech środkowych
palców stóp z maty, nie odrywając palucha i małego palca. Oj, niedobrze...
Nie wyciągamy wystarczająco boków tułowia w trójkącie.
Nie schowaliśmy kręgosłupa. Nie możemy jeszcze siedzieć w twarzy krowy
bez kostki i długo nie będziemy mogli... i tak dalej. Nie, nie, nie...
Czy to dobrze działa na uczniów? "Niesamowite, jak na wuefie w latach 80."
- skomentował mój maż, gdy mu o tym opowiedziałam.
"Żadna z nauczycielek Samadhi Jogi w ten sposób nie mówi do uczniów.
Mówi, jak powinna wyglądać idealna asana, ale nie krytykuje publicznie,
ani nawet po cichu". Jasne, że nie. Bogu dzięki. Może na niektórych
to działa mobilizująco, ale... "Tacy to niech idą do wojska" - jak to skomentował
z kolei jeden z uczniów Samadhi Jogi, Jarek. A tak serio: zaczęłam się zastanawiać,
czy to rzeczywiście nie jest dobry sposób? Może niektórzy to lubią?
Bardziej się mobilizują? Sięgają do źródeł swojego "tapas"?
Może za bardzo przyzwyczaiłam się
do amerykańskiego/australijskiego/hinduskiego "Smile!",
gdzie wszystko jest co najmniej "well done" a na ogół "Fabulous, amazing, great"?
Sama nie wiem. We wtorek poszłam dla odmiany na ashtangę do Kasi Bem.
Tam nie usłyszałam żadnego "nie". Czułam się swojsko, bezpiecznie,
a kojąco dotyk i słowa Kasi sprawiły, że głębiej wchodziłam w asany.
Czułam się znacznie lepiej niż w poniedziałek. W środę poszłam z kolei d
o Joga! Centrum Adama Bielewicza. Sesję prowadził Marek
i rozbroił mnie tekstem: "Uśmiechnijcie się. Jeśli jest wam źle tutaj,
to dlaczego nie zostaliście na kanapie, przed telewizorem?"
Chyba jednak pozytywne komunikaty sprawiają, że bardziej przykładam się
do praktyki lepiej się czuję w czasie sesji i dłużej odczuwam jej efekty.
No i oddycham w trakcie.