Work-life balance
Postanowiłam dzisiaj o niego zadbać. Ugotowałam kawę według pięciu przemian. Nie poszłam na mysore. Starałam się utopić w kawie wyrzuty sumienia. Pięć przemian wyrzutów sumienia. Włączyłam muzykę, pralkę i kompa, nie do końca wiedząc, co chcę napisać. Tak jednak mam, że jak się piszę (lub mówię na głos) to, co myślę, myślokształty robią się kształtniejsze i wyraźniej widać, o co cho. A dzisiaj potrzebne mi jest to o co cho.
Work-life balance. Od kiedy zostałam nauczycielką jogi czuję presję w tej kwestii. Żeby go zachować. Od kiedy urodziłam drugie dziecko (dawno temu, bo 13,5 roku temu), czuję, że ten balans niełatwy. Pracuję sześć (a czasem 7) dni w tygodniu. Praktykuję sześć (a czasem 7) razy w tygodniu. W poniedziałki jeżdżę konno. We wtorki biegam. W piątki chodzę na francuski. Mam pracę w dwóch redakcjach i jednej szkole jogi. Mam dwoje dzieci i jednego partnera. Dwa blogi i jednego kota. Nie mam pani od sprzątania, sekretarki, petsitterki, za to księgowego (uff). I siebie. I work-life balance. I wyrzuty sumienia, gdy zwalniam. Ale gdy nie zwalnia… płaczę czasem ze zmęczenia. I nie mam czasu na kawę według pięciu przemian. Ani na włączenie pralki.
Z moim życiem jest jak z jazdą na rowerze. Nie mogę się zatrzymać, bo tracę balans. I tak, być może to prawda, że od czegoś uciekam. I tak, to prawda, że nie z wszystkim zdążam - nie odrabiam francuskiego, spóźniłam się ze szczepieniem kota i nie zdążyłam jeszcze schować roweru na zimę. I nie, to nieprawda, że wszystko robię niedokładnie i nienajlepiej - niektóre rzeczy robię najlepiej, przysięgam! I nie, to nieprawda, że trzeba się czasem zatrzymać, żeby zobaczyć swoje życie, takim jakim jest. W rowerowym tempie widzi się całkiem dużo. Widać gdzie się jedzie i co się po drodze mija. I kogo. A kogo się nie mija, bo porusza się mniej więcej w twoim tempie i twoim kierunku, więc nie ma co go mijać - lepiej jechać obok (jak się zmęczy, zabiorę go na ramę albo koszyka… i na odwrót, mam nadzieję).
Widać krowy na łące, nietoperze na drzewach, elfy i myślokształty. Siebie też się widzi, a przede wszystkim siebie się czuje. Nie można jednak jechać za szybko. Słowo klucz: interwały. Gdy jedziemy za szybko za długo, to pojawia się zmęczenie aż do łez i krajobraz się zamazuje - od tempa i od łez. Wtedy rzeczywiście nie widać dokładnie. Wtedy można rzeczywiście tak przyspieszyć, że chcąc nie chcąc zaczyna się uciekać właściwie nie wiadomo przed czym.
Słowo klucz: interwały. Czasem trzeba zwolnić. Nie zawsze trzeba (choć można) się zatrzymać. Może na piknik? Może na medytację? Może na głaskanie kota? Może na kawę z pralką.
Właśnie się zatrzymałam. Jutro przesiadam się na pociąg, pojutrze na samolot, popojutrze na konia.
Mogę siebie pochwalić, mam urlop, zadbałam o work-life balance, który jest trendy. Nie czuję jednak, żeby to był urlop. Żebym zmieniała work na life i szukała między nimi balansu. Od jakiegoś czasu balans mam, a work i life mają podobną jakość i podobnie je lubię.
Po prostu zmieniam środek transportu, tempo i dzięki temu punkt widzenia. Ale życia nie zmieniam. Pracy, także tej nad sobą, też nie. Cel też zostawiam sobie ten sam i nie jest nim balans, bo to już mniej więcej ogarnęłam. Coś innego. Myślokształt kształtniejszy. Jak w brazylijskim serialu …. c. d. n.