Pozycja z nogą
„Lubię facetów, którzy dobrze piszą, dobrze gotują i dobrze wyglądają” - napisałam w profilu na Tinderze. Dzień po sylwestrze, ale nie tym ostatnim. Sylwester miał z tym sporo wspólnego: postanowienia noworoczne i tak dalej. Postanowiłam skończyć pewną relację i znaleźć balans. Relacja była niesymetryczna. Więcej dawałam niż brałam, w dodatku na własne życzenie, w głupim przekonaniu, że jak dam więcej, to dostanę więcej. Na przykład markowy produkt, a nie bazarową podróbę. Prawdziwego Vuittona, a nie Wuittona kupionego w Egipcie, Tajlandii czy Maroku.
Nie wyszło. Okazało się, że nie potrafię wycenić ani siebie ani produktu. Żaden ze mnie rzeczoznawca ani ludzioznawca. OK, no problem, tak bywa.
***
No więc wtedy, w sylwestra, ale nie ostatniego, a nawet nie przedostatniego, postanowiłam zacząć od początku. Dla joginki to normalka. #Ashtangazwyrole się powtarzają. Codziennie ta sama praktyka. A nawet jeśli nie codziennie, to w jakimś tygodniowym schemacie: pierwsza seria, druga, wracamy do pierwszej, LED, sobota, odpoczywamy i od początku. Powitanie słońca A, jeszcze jedno, jeszcze jedno, B… etc. I w pewnym momencie dochodzimy do pozycji równoważnych.
Utthita Hasta Padangusthasana. Pozycja „z nogą”, jak mawia Aneta Awtoniuk. Znajdowanie balansu jest w niej ultratrudne. Wymaga elastyczności (nogę jedną trzeba podnieść naprawdę wysoko, do poziomu nosa, a potem ucha, wtedy jest łatwiej). Wymaga siły (a konkretnie użycia bandh, czyli skorzystania ze swojej mocy kumulowanej na bieżąco w brzuchu, właśnie po to, by móc po nią sięgnąć, gdy jest trudno). Wymaga koncentracji (w jodze nazywa się to drishti - punkt, w którym skupiamy wzrok, a tym samym myśl, energię, za którą idzie działanie w konkretnym kierunku, a nie tak bez sensu).
Utthita hasta (w skrócie UH!) to nie jest dla mnie jakaś szczególnie trudna pozycja. Po 20+ latach praktyki już nie. Co innego życie - ono bywa dla mnie trudne nawet po 40+ latach praktyki. Wciąż łatwo mi stracić drishti, zapomnieć o bandhach i, mimo elastyczności, walczę o życie, a mniej dramatycznie, o to, by nie upaść zbyt nisko i nie przepłacić za Wuittona.
Na szczęście joga nauczyła mnie, że można zacząć od nowa. Stajemy na macie codziennie, łącząc doświadczenie z wczoraj z ciekawością z dzisiaj. Możemy na nowo coś postanowić, złapać drishti i założyć profil na Tinderze, jak ja w sylwestra, ale nie ostatniego i nawet nie przedostatniego.
Tamten profil (który wisiał w sieci miesiąc) rozpoczął i jednocześnie zakończył jakąś tam moją praktykę. Przeszłam dzięki niemu przez dobrze znane pozycje w nowy sposób. I znów doszłam do UH! i znów, uh!, straciłam balans. Nie szkodzi. Można zacząć od nowa.
Powitanie słońca A, i znowu, i B, i znowu… uh!, po jakimś czasie, pozycje balansowe. Tym razem poszło mi lepiej.
Może dlatego, że tym razem nie pisałam, jakich facetów lubię. Dlaczego? Wtedy (w sylwestra, ale nie ostatniego, a nawet nie przedostatniego) przyciągnęłam mnóstwo takich, którzy udają. Udają, że dobrze piszą, dobrze gotują i dobrze wyglądają. I w ogóle dużo udają. Potrzeba spełniania oczekiwań, w celu zdobycia lajka (czy też kciuka w prawo) okazała się silna i nie do zaspokojenia, więc tym razem postanowiłam nie generować potrzeb. Żeby nikt nie starał się ich spełnić. Żeby nikt niczego przede mną nie udawał. Wtedy mi się może uda z tym balansem.
Po co piszę tego posta? Wbrew pozorom, to nie (krypto)reklama Tindera. Ani nawet (krypto)reklama jogi. Raczej jawna reklama szukania. Na Tinderze, na macie, w sklepie z Vuittonami i na bazarze w Marrakeszu. I jawna reklama powtórek.
„Pozycja z nogą” poprawia elastyczność, dodaje siły i przywołuje drishti. Nie można w niej ściemniać. Nie może się udać, jeśli którejś z tych rzeczy zabraknie. Ale, jeśli zabraknie i się nie uda, można zacząć raz jeszcze. Trzeba tylko przestać udawać, że się nie udało.
Jak przestałam i przestałam udawać, że lubię tych, co udają, zaczęło się udawać. W „pozycji z nogą” mogę stać długo. Złożyło się na to 20+ lat praktyki jogi i 40+ lat praktyki życia. Ale mam też świadomość, że może mi się kiedyś nie udać. Żadna asana, (ani żadne wydarzenie) nie jest egzaminem, nie jest na zawsze, nie jest końcowe. Jak stracisz równowagę dzisiaj w UH, a jutro nie zapleciesz w kurmie czy nie wstaniesz z mostka - nie szkodzi. To nie znaczy, że koniec świata, to nie znaczy, że jesteś do niczego, to znaczy tylko tyle, że dzisiaj tracisz równowagę, nie zaplatasz, nie wstajesz. Nie udawaj, że nic się nie stało, ale też nie udawaj, że stało się więcej niż się stało.
Wróć do pracy nad elastycznością, siłą i drishti. Z doświadczeniem z wczoraj i ciekawością z dzisiaj. Ja wracam codziennie.
Dlaczego? Bo joga to taki mój Vuitton. Nie ma szans, że przepłacę. Jak dam z siebie dużo, dostanę dużo. I jak wezmę to dużo, to znów będę mogła dać dużo. Tego nauczyłam się od sylwestra (ale nie ostatniego, i nie tego przedostatniego). A czego się nie nauczyłam, jeszcze się nauczę… Sama lub z pomocą faceta, który dobrze pisze i dobrze wygląda. I nie wiem jeszcze, jak gotuje ;-)