Przesilenie
Trzy tygodnie temu pomyślałam, że to już. To by było na tyle. Joga wyczerpała limit rzeczy, które mogła mi dać. Ja wyczerpałam swoje możliwości. Trudno. Nie będę się spinać.
Trzy tygodnie temu pomyślałam, że to już. To by było na tyle. Joga wyczerpała limit rzeczy, które mogła mi dać. Ja wyczerpałam swoje możliwości. Trudno. Nie będę się spinać.
Kiedy jeszcze chodziłam na psychoterapię, terapeutka wyjaśniła mi różnice między anorektyczką a osobą depresyjną. Osoba depresyjna uważa, że i ona, i świat są beznadziejne. I często tylko marzy o tym, by zmyć się z tego świata. Anorektyczka uważa tylko, że to ona jest beznadziejna, ale gdzieś tam, w głębi serca pielęgnuje nadzieję, że jednak się myli. Żeby udowodnić sobie, że jednak się myli, nakleja sobie czasem na ciało żółte karteczki. Takie jakie naklejamy na lodówkę, komputer czy w książce. Post-it.
W filmie „Jabłka Adama” bohaterowie mają dziecko. Dziecko z zespołem Downa. I planują przeprowadzkę do Mongolii. Po to, by dzieciak nie czuł się inny i dorastał wśród osób podobnych do siebie przynajmniej fizycznie. Podróże kształcą. To wyświechtana prawda, która przypomniała mi się w Barcelonie. Kształcą i tych, którzy są zwolennikami zwiedzania muzeów i katedr i tych, którzy są zwolennikami zanurzania się w kulturze albo poznawania tak zwanych „lokalesów”. Piszę tak zwanych, bo myślę, że w dzisiejszej globalnej rzeczywistości lokalesów już nie ma. Są chwilowi lokalesi, czyli nomadzi albo lokalesi permanentni, którzy są permanentni ze względu na sytuację ekonomiczną na ogół, ale i tak mniej są lokalesami a bardziej atrakcją turystyczne. I ci z Barcelony (którzy przecież nie są z Barcelony) czy z Londynu czy Nowego Jorku, i ci ze slumsów w Warnie czy na wybrzeżu Sri Lanki już tak naprawdę przestali być lokalni. Korzystają z możliwości przemieszczania się albo z możliwości jakie dają im ludzie, którzy się przemieszczają i chcą ich poznać. O tym, że ich naprawdę poznają raczej nie ma mowy, ale… poznają przynajmniej siebie trochę. I to dlatego podróże kształcą. Przez zmianę kontekstu. Wyjeżdżając gdziekolwiek - niekoniecznie daleko, czasem wystarczą dwa przystanki tramwajem, wstawiam siebie w inny kontekst, w inną scenerię, w inne ustawienie nibyHellingerowskie. W każdym z tych kontekstów mogę poznawać siebie z innej strony. Jak Guliwer. Jestem mała wśród dużych, duża wśród małych, a przecież tak naprawdę ani jedno ani drugie. Klimat, obyczaje, kuchnia, ludzie, zasady panujące w innej szkole jogi, nawet jeśli to szkoła ashtangi - sprawiają, że poznaję siebie w innym kontekście. W innym niż codziennym. Nagle mogę zobaczyć, czy to co o sobie myślałam - mała, duża, bystra, głupia, młoda, stara, elastyczna czy twarda jak Pinokio, klasa średnia czy uboga, wyluzowana czy konserwatywna, czy to wszystko prawda. Jasne, że nie. Jasne, że „to zależy”. I dlatego warto wyjeżdżać. Żeby oglądać się w różnych lustrach z różnych stron. Żeby przypominać sobie, że „to zależy”. Że żadne lustro nie odzwierciedla superdokładnie. I że…w razie czego… można do Mongolii. Nie po to, by uciec od obrazu, który nam się nie podoba, ale by zmienić kontekst.
Dzieci nie wolno bić. To jasne. Nie wolno ich też chwalić. To już mniej jasne. Ale tak właśnie uważa Ishiro Kichimi, autor książki „Odwaga bycie nielubianym”, wielbiciel psychologii Adlerowskiej.