Druga żona tenora
Tej asany się boję, pomyślałam wczoraj, wracając ze szpitala. Przez park, most, starówkę. W kinie Rejs był akurat „Pavarotti”. Spontanicznie kupiłam bilet. Druga żona mistrza, Nicoletta, wkrótce potem, jak zaczęła oficjalnie się spotykać z Luciano, dowiedziała się, że choruje na stwardnienie rozsiane. Chciała odejść. Maestro jej nie pozwolił.
- Kochałem cię - powiedział. - A kiedy dowiedziałem się o twojej chorobie, uwielbiam cię. Wygramy z nią razem.
Czy coś w tym stylu - włoskim, operowym, egzaltowanym. Nie jestem tak wielka jak Pavarotti, ciałem, sławą, ani w wyrażaniu uczuć, więc ja skromniej: nie uwielbiam, ale nadal kocham. I na żadną bitwę się nie szykuję. Wierzę, że wygramy bez walki.
***
Boję się, ale i tak o tym napiszę. Mój eks piętnował mój ekshibicjonizm emocjonalny, ale jest eks, więc już mogę. Poza tym zainspirowała mnie Daria Dziewięcka, która tak otwarcie pisze o swojej chorobie. Zainspirowała trochę przez skojarzenie z „Futbolową gorączką” Nicka Hornbyego’a: „Włóż czerwoną sukienkę, ostatnio jak włożyłaś, Manchester wygrał”. A trochę dlatego, że… jestem ekshibicjonistką emocjonalną.
Boję się tej asany czasem nawet bardzo, ale skoro jakiś Guru mi ją dał, widać jestem na nią gotowa. Nie jest dla mnie za trudna. Kiedy Robert powiedział mi na naszej czwartej nierandce, że może się tak zdarzyć, jak się zdarzyło, spytał, czy to jest dla mnie za trudne. Bo jeśli tak, to lepiej nie zaczynać, żeby jak Nicoletta nie trzeba było rozważać odchodzenia. Za trudna - nie. Ale trudna - tak. Ale joga też nie jest łatwa.
W ashtandze jest sześć serii. W każdej z nich trochę asan. Praktykujesz kilka, kilkanaście, a co kilka dni, miesięcy, lat nauczyciel „daje ci” kolejną. Wtedy, gdy widzi twoją gotowość. Jeśli chodzi o pierwszą serię, to przyznawanie asan idzie gładko do navasany. Potem zaczynają się schody, ale po dość niedługim czasie wszyscy są w stanie praktykować pierwszą serię w całości. Potem różnie: druga seria to już schody dość strome. Czasem trzeba się zatrzymać i odpocząć. Druga seria wymagają nie tylko gotowego ciała i umysłu, ale też zaangażowania w jogę. Drugiej serii nie praktykuje ktoś, kto nie jest „dedicated” albo wręcz „devoted”. Zaangażowany, oddany. Tylko ktoś, kto sześć razy w tygodniu staje na macie z intencją, by zmierzyć się z wszystkimi doznaniami, które go zaraz spotkają. Te doznania są różne: radość, euforia, eureka, zmęczenie, bezradność i strach. Dlatego te asany nauczyciel odmierza uczniowi powoli. Obserwując reakcje.
A trzecia seria… nie, o niej później, bo na razie się nią nie zajmuję. Jest daleko przede mną. Być może kiedyś do niej dotrę, ale nie teraz. Nie mówię jednak „nigdy”, bo już było „nigdy” przy chaturandze, marichyasanie 4, staniu na głowie, vinyasie z kruka, drop backach. Joga to proces. Nie ma żadnego „nigdy”. Nikt nie każe mi iść na egzamin doktorski zanim zdam maturę. Więc spokojnie przygotowuję się do matury.
***
Trzecią serią na razie się nie zajmuję, ale siódmą już tak. Nie ma jej oficjalnie w systemie ashtangi, Pattabhi Jois nazwał ją jednak najtrudniejszą. To joga relacji z ludźmi, rodzicielstwa, pracy - joga życia codziennego, które czasem staje się mocno niecodzienne. Praktykujemy ją wszyscy. Nawet niejogini oraz nadjogini w himalajskich jaskiniach czy aśramach. Ja na pewno tak. I czasem jakaś asana wydaje mi się trudna lub wzbudza lęk.
Tak jak ta wczorajsza, poszpitalna. Ale bałam się też kiedyś stania na głowie, kapotanasany, schodzenia i wstawania z mostka, a teraz już nie. Stąd wiem, że strach to nic strasznego. I jeśli jakiś guru, albo jakiś Guru, dał mi tę pozycję, to znaczy, że jestem gotowa. Guru wie, co robi. A ja staję na macie i przyjmę wszystko: radość, euforię, eurekę, zmęczenie, bezradność i strach.
Siódma seria wzbudza lęk, gdy pojawiają się rzeczy, których nie możesz za bardzo kontrolować, tak jak kumulacja roczników dzieci zdających do liceów (zdarzyło się córce), tak jak strajk nauczycieli, choroba. Ale to nie powód, by uciekać z maty. To powód, by jeszcze raz zaufać sobie i Guru. Na naszej czwartej nierandce byłam już „dedicated”, a może nawet „devoted”.
***
Wczoraj też korespondowałam z redaktorem mojej nowej książki, tej o jamach i nijamach - jogowym kodeksie postępowania. Kiedy zaczynałam ją pisać, nie wiedziałam, że taki zrobię w nich postęp. Nie tylko moja własna praktyka, ale też relacja z Robertem i z jego żołądkiem, strajk nauczycieli, rekrutacja do liceum, deadline’y w Jodze, każde poprowadzone zajęcia i warsztat (również ten, który zakończyliśmy wczoraj) dużo mnie uczy.
Właściwie wszystkich jam i nijam. Przede wszystkim tapas - wytrwałości, satyi - szczerości wobec siebie i innych oraz iśvara pranidhany - zaufania do Boga i poddanie się jego woli. Skoro dał mi te wszystkie pozycje z siódmej serii, jestem na nie gotowa. I nie szkodzi, że się boję. Kiedyś bałam się stania na głowie.