Trzęsienia serca
Jak to było z tym Hitchcokiem? Ten tekst o trzęsieniach ziemi? Dodałabym też coś o trzęsieniach serca.
Responsywny. To słowo obudziło mnie z twórczego letargu - dziękuję, Aldona. Responsywny. Wracam po przerwie Piszę po przerwie. Obudziło też miłość.
Pierwsza myśl: pokochałam Roberta, bo był/jest responsywny. Do tej pory myślałam, że nie o to chodzi, że to karma, dharma, Tinder, etc. Że inteligencja, charyzma, feromony. Że był najbardziej interesującym mężczyzną, jakiego znałam. Interesującym non-stop. Jak dobra powieść - od trzeciej strony do ostatniej. Albo dobry prezent. Pudełko w pudełku - otwierasz jedno, przeżywasz prywatne trzęsienie ziemi, trzęsienie serca, a potem jak u Hitchcocka, dopiero robi się interesujące. Bo okazuje się, że jest jeszcze jedno pudełko, jeszcze jedno, jeszcze jedno i w każdym jedno trzęsienie ziemi. Trzęsienie serca. A ty otwierasz. A tu jeszcze nie koniec. Otwieram je zresztą do tej pory, 135 dni po jego śmierci, przeglądając jego notatki, książki, zdjęcia, świadectwa i certyfikaty - robię to powoli, z przerwami, żeby na dłużej wystarczyło. I żeby nie dostać migreny (jeszcze do niej wrócę).
Myślałam, że Tygrys był najbardziej interesującym mężczyzną, jakiego poznałam. Sawant, samouk, zaczarowany przez swoje pasje i miłość. Ale to chyba nie jest prawda. Był najbardziej responsywnym mężczyzną, jakiego znałam. Przypuszczam, że tych interesujących jest dużo. Ale tylko on pozwalał mi czytać siebie od trzeciej strony i otwierać kolejne pudełka. Tylko on się na to zgadzał i reagował grzecznym podsuwaniem kolejnego pudełka czy przewracaniem swoich kartek. Żaden inny facet (bo kobieta już tak), nie pozwolił mi nigdy dojść tak daleko w czytaniu swojej powieści. No i żaden inny nie chciał czytać tak mojej.
Oczywiście, były ku temu sprzyjające okoliczności. Te wszystkie, które wymieniłam, czyli karma, dharma i Tinder, ale… przy okazji był responsywny. Reagował, odpowiadał, nie zamykał się przede mną.
Druga myśl: pokochałam jogę, bo jest responsywna. Reaguje na wszystko, co się dzieje z moim życiem i z moim ciałem. Na wypadek, gdybym nie zauważyła - informuje, co jest nie tak, a co jest bardzo tak. Dlatego lubię ją mieć w planie dnia regularnie. Dłuższe przerwy od jogi (dłuższe niż 3-4 dni) mi nie służą. Zakłócają radary. Bez niej dużo później odkrywam, co mi służy, a co nie, po co jestem smutna czy zniecierpliwiona i dlaczego boli mnie szyja.
Joga jest też interesująca. Od trzeciej strony do nie wiadomo której, bo jeszcze czytam. I daje mi prezenty, kolejne pudełka, które przyprawiają o trzęsienie ziemi, trzęsienie serca. Nie tylko w tych naprawdę mocnych pozycjach, ale czasem w tej, którą robię od lat. Tak jakby każda pozycja też miała swoje pudełka.
Jest w tym jednak pewien myk. Tu wracam do migreny. Niecodziennie masz urodziny. Niecodziennie zasługujesz na prezent. Czasem dobrze zrobić przerwę w otwieraniu pudełek, w poznawaniu ludzi, w jodze. Wtedy kiedy jest za dużo trzęsień ziemi, trzęsień serca i już nie możesz tego znieść. W ostatnich tygodniach zdarzało mi się mi się rozpłakać w połowie serii tak, że nie byłam w stanie dokończyć praktyki, tylko szlochając, zwijałam matę. Zdarzyło mi się też poczuć opór przed czytaniem kolejnej strony w ludziach. Nie, nie chciałam wiedzieć więcej.
Bo przez responsywność można się zakochać, ale też odkochać. Nie zawsze jest na to czas.