Oświecenie
„Jeżeli chcecie mi pomóc, dajcie mi to, czego potrzebuję, a nie to, czego wy potrzebujecie” - powiedział mój mąż dzień przed śmiercią. Dałam mu to, czego potrzebował. Wtedy. Bo wiedziałam, czego potrzebował. Wtedy. Ale jeszcze tydzień temu miałam wątpliwości.Gdyby każdy z nas z pokorą przyznał, że na ogół nie wie, czego ludzie potrzebują, nawet ci najnajbliżsi, życie byłoby prostsze.
Nie wiemy. Nawet jak nam powiedzą, to nie wiemy. Bo my sami nie wiemy, czego nam potrzeba. Z reguły. Dawanie w takim wypadku to marnotrawstwo.
„Jeżeli chcecie mi pomóc, dajcie mi to, czego potrzebuję, a nie to, czego wy potrzebujecie” powiedział mój mąż. Dałam mu, bo akurat wiedziałam, czego potrzebuje. Ten temat mieliśmy przegadany. I on wiedział, że ja wiem. Ten temat mieliśmy przegadany. Ale to sytuacja wyjątkowa. Na ogół nie mamy pojęcia o swoich własnych i wzajemnych potrzebach. I nie wiemy, czy spełnianie ich pomaga czy przeszkadza.
Alkoholik potrzebuje alkoholu, lajkoholik lajków na FB, czterolatek szesnastu marshmallow. Czujemy potrzebę posiadania certyfikatu, butów La Boutin, obecności na shortliście Nike, garażu podziemnego i tak dalej. Co nie znaczy, że te rzeczy są nam potrzebne.
Może więc lepiej, Część z tych potrzeb spełniamy (sobie lub innym) niektórych się nie da. Życie to nie szwedzki stół. Inne okazują się manipulacją naszego umysłu, bo po ich spełnieniu okazuje się, że nie tego jednak potrzebowaliśmy. A czasem po niespełnieniu, okazuje się, że to niespełnienie to najlepsze, co mogło cię spotkać.
„Jeżeli chcecie mi pomóc, dajcie mi to, czego potrzebuję, a nie to, czego wy potrzebujecie” - powiedział mój mąż. Miał też na myśli, żebyśmy nie robili sobie dobrze jego kosztem. Żebyśmy nie spełniali swoich potrzeb, udając/uważając, że spełniamy swoje. Żebyśmy nie traktowali jego złego samopoczucia jako pretekstu, by samemu poczuć się lepiej. By nadać sobie tytuł osoby dobrej, empatycznej, szlachetnej, poświęcającej się etc.
Ból jest bardzo intymny. Śmierć jest intymna. Nikt nie wie, jak to jest, dopóki sam poczuje. Nikt nie ma prawa cierpieć za kogoś. Udawać, że cierpi za kogoś.
Dlatego nie chciałam, lata temu, by mój chłopak był przy porodzie. To był mój intymny ból, moje własne doświadczenie. Facet, który mówi „jestem z tobą” tobie, a kolegom „rodziłem razem z żoną” karmi sam siebie. Nadaje sam sobie tytuł osoby dobrej, empatycznej, szlachetnej etc. Mały bohater. Bardzo mały.
Gdyby wszystkie matki polki, matki teresy i święci męczennicy zastanowili się (zaobserwowali) czego naprawdę potrzebują ludzie, którym pomagają tak na oślep - byliby lepszymi ludźmi. Lepszymi bohaterami. Może nawet dużymi bohaterami.
Ania, bardzo mądra osoba, życzyła mi w dniu ślubu, żeby ten związek przyczynił się do mojego oświecenia. Nie czułam potrzeby zostać wdową, ale może tego potrzebowałam. Nie wiem, powiem, za kilka lat.