Lodówka
Źle się czujesz? Sprzedaj lodówkę. Wojciech Cejrowski sprzedał, a za pieniądze ze sprzedaży kupił bilet gdzieś tam: do Amazonii, Patagonii, Nibylandii… szczegółów nie pamiętam. Pamiętam, że bilet był w jedną stronę.Pamiętam jego książki oraz rozmowę z koleżanką z ówczesnej pracy, Martą, na temat lodówek i biletów. Na temat tych, którzy siedzą i marzą, i nie działają, i narzekają. Tkwią w inercji, w nielubianym życiu, bo coś. Bo na przykład nie mają pieniędzy. Tkwią w „ówczesnej pracy”, „ówczesnym związku”, „ówczesnym stadzie” czy „ówczesnych poglądach”, tylko dla nich, nie są one ówczesne. A mogłyby być, gdyby sprzedali lodówkę.
Marta i ja sprzedałyśmy. W dość późnym wieku (30++). Dość późnym jak na życie bez lodówki i podróż do Nibylandii. Akceptując liczne ograniczenia, pracując jeszcze więcej i odpoczywając jeszcze mniej, ona stopniowo zmieniła zawód i została (wiem to teraz) wziętą terapeutką, a ja – też stopniowo – zmieniłam zawód i (wiem to teraz) zostałam wziętą nauczycielką jogi i innych rzeczy. Stać nas wtedy było tylko na bilet w jedną stronę (nasze lodówki, jak Cejrowskiego, nie były jakieś wypasione) i sporo najadłyśmy się strachu. Nie wiedziałyśmy ani czy będziemy miały jak wrócić, ani czy spodoba nam się w Nibylandii i czy zdołamy w niej przetrwać.
O Cejrowskim przypomniałam sobie w lipcu, w dniu gdy… kupiłam lodówkę. Pierwszą własną od czterech lat. Przez cztery ostatnie lata te lodówki, wraz z mieszkaniami, w których mieszkały, wynajmowałam i kiedy myślałam, że tak już będzie zawsze – w końcu jedną kupiłam. Akurat były upały, więc lodówka bardzo się przydała. Sprawiła mi dużo radości. Przeniosłam na nią moje magnesy, które niejedną przeprowadzkę już przeżyły i cieszyłam się nią za każdym razem, gdy ją mijałam (o co nie było trudno, mieszkanie nieduże, a lodówka stoi, w jakimś sensie – w centrum wszystkiego). Nadal się cieszę.
Ta lodówka to był dla mnie powrót z Amazonii, Patagonii, a przede wszystkim Nibylandii. To było to siedzenie i marzenie. I może nawet trochę narzekanie i inercja. Ale tego właśnie chciałam. Ustatkować się z lodówką i ponudzić, pomarudzić.
Przez ostatnie cztery lata moich prywatnych turbulencji często mówiłam o ustatkowaniu. „Kiedy wreszcie będzie normalnie, to…” zaczynałam zdanie, jak niektórzy w czasie lockdownu. „Kiedy wreszcie będzie spokojnie, bezpiecznie, przewidywalnie…”, „Kiedy stracę już wszystko, co stracić miałam…”, „Kiedy już będę wiedziała, co i jak…”
Of course już tak nie myślę, bo spokojnie tylko bywa, straty chodzą trójkami, czwórkami, stadami, a ja nadal niewiele wiem, za to wiem, że raczej nie wszystkiego się dowiem. Ale mam lodówkę.
Krystyna Feldman na przykład jej nie miała. W 2004 roku jej nie miała. Pamiętam ten szczegół z wywiadów po „Moim Nikiforze”. Aktorka zagrała w nim w wieku 88 lat i stała się po tej roli – jak nie mówiło się za jej czasów – turboznana. Wcześniej też była znana, na lodówkę na pewno było ją stać, ale jednak jej nie miała. Dlaczego? Tego z wywiadów nie pamiętam.
Pamiętam za to jeszcze wiele osób, które lodówki nie miały. W akademikach wystawialiśmy zimą produkty spożywcze za okno - między szyby albo na parapet. Na obozach, tych bez prądu, był loszek (skrót od lochu). A w niektórych domach po prostu lodówki nie było, bo była droga, na kartki, na talony MM i niepierwszej potrzeby. Nawet w upały.
A co było pierwszej potrzeby? A co jest pierwszej potrzeby? Lodówka? Czy życie bez powodów do narzekania. Nie-ówczesne.
A czym jest dla ciebie lodówka? Symbolem stabilizacji czy inercję? Przechowujesz w niej comfort food czy, tak jak Beata Tyszkiewicz – przede wszystkim krem do twarzy? Boisz się do niej zaglądać, bo wiesz, co tam znajdziesz, a czego nie znajdziesz czy… wręcz przeciwnie, daje ci poczucie bezpieczeństwa i kochasz ja bardzo. Ja się do mojej ciągle uśmiecham. :-).
PS. To miał być wpis o moonday. Bo to dzisiaj. Zaczęłam od lodówki i wyszło, jak wyszło. Okazało się, że mogłabym całą książkę o lodówce. O moonday będzie następnym razem.