W mojej jaskini
„Wygnanie, banicja, porażka mogą być pożyteczne, zmuszają nas bowiem do działania z własnej inicjatywy, a nie na rozkaz kogoś innego”
Steven Pressfield „Turning Pro”
To tyle w temacie. Zostałam wygnana z raju mojego małżeństwa i zagnana do dwuosobowego łóżka na jedną osobę. I do domu i do kraju. Jak owieczka. Jakiś pies kazał zejść z pastwiska, jakiś człowiek pozamykał furtki.
Jestem na banicji, wylądowałam na łagrach pracy zdalnej przymusowej. Czy to pożyteczne? Z pewnością? Czy to przyjemne? Nie do końca, a jeśli chodzi o niektóre wygnania (z raju) nawet bardzo nieprzyjemne.
Oczywiście, oczywiście, jesteśmy przecież wszyscy z tej samej bańki, więc wiemy: każdy koniec, to nowy początek i takie tam inne głupoty. Nam nie trzeba tego powtarzać. Mnie nie trzeba tego powtarzać.
Żyję pożytecznie. To pożyteczne, że zaczęłam myśleć inaczej, działać inaczej, mieszkać inaczej (kupiłam sobie dywan i odkurzacz). Irytują mnie jednak dwie mantry, które słyszę z różnych stron: „jak już wszystko wróci do normy, to…” oraz „świat już nie będzie już taki sam…”. O Boże! Czy nie ma w tym sprzeczności? Jaka norma? Do czego świat wróci? I czy to dobrze, że wróci (niektóre normy bardzo mi nie odpowiadały w tym tamtym świecie „sprzed”, więc wolałabym nie. I jakie to te normy?
A świat nie będzie taki sam? No jasne. Nigdy nie jest taki sam jesienią, jak był wiosną. Wiosną, jak był zimą. I nie trzeba wkładać dużo wysiłku umysłowego, żeby coś takiego wymyśleć. A że będzie jeszcze bardziej inny niż przed pandemią? Noooo, będzie.
Irytują mnie też niemantry. Patrzenie w szklaną kulę swojego umysłu. Przewidywania, które dotyczą wszystkiego - naszych relacji społecznych, sytuacji materialnej, ekonomii, ekologii etc. Takie wirusowe zapalenie mózgu. Kombinowanie. OK, to sobie kombinujcie. Jak potrząśniecie kulą, śnieg zacznie padać.
Ja nie mam siły, samo się za mnie wykombinowało. I znowu mam poczucie, że każde działanie, każde spotkanie, każda mikro i makrodecyzja, którą podjęłam w ostatnich latach, a może i w ostatnim (czyli bieżącym) życiu doprowadziły mnie do miejsca, w którym jestem. I znów… jest to zajebiste miejsce. Fajne? Nie. Ciekawe. Z widokami. Kolejne zajebiste miejsce, w którym jestem.
W tym miejscu czasem jest straszno, smutno, spać nie mogę, albo śpię i mam koszmary, ale i tak jest jakoś pięknie i wzniośle. Jak w ciemnej jaskini, pełnej nietoperzy (bez podtekstów), w której byłam dwa lata temu w Transylwanii. Nie wiem, w którą stronę idę, ale wiem, z której strony przyszłam. Jak tylko się obrócę, zobaczę światło wyjścia. Jak zrobię kilka kroków, zobaczę światło przez szczelinę w górze. Jak zechcę, wyjdę się rozjerzeć tam, gdzie jasno. Ale na razie jest ciemno i po ciemku zwiedzam swoje życie. Wiem, że wszystko jest po coś, ale nie widzę, po co, bo jest ciemno. I to jest OK. Nie mam jasnowidzenia, więc nie wiem, co będzie. Wiem tylko, że i jedno i druga mantra jest zwodnicza. Nic nie wróci do normy, a świat, owszem zmieni się, ale tak jak zwykle.