Być joginką
Niedawno farbowałam włosy i zostałam blondynką. Dlaczego o tym piszę? Bo to zabawne.
Zabawne, że dwie godziny u fryzjera zmieniły mnie w kogoś innego. Nie naprawdę, ale na niby trochę tak. Blondynka to nie tylko kolor włosów. Blondynka to stan umysłu. Ale przede wszystkim - blondynka to opinia o tobie. Także twoja własna opinia o tobie. W tym wypadku - moja własna opinia o mnie. Bycie blondynką nie jest obojętne, bo one są głupie, tak w sam raz na dowcip, nie potrafią zmienić opony, ale i tak mężczyźni je wolą.
Dlaczego o tym piszę? Bo to zabawne. Zabawna zabawa w etykietki – przyklejamy, odklejamy. Kiedy nie dostałam się na ASP wiele lat temu, przepłakałam 2 noce. Płakałam za etykietką. Chciałam być malarką. A w tamtych - komunistycznych i nastolatkowych czasach wydawało mi się, że malarki są po ASP. Teraz wiem, że są inne. A tak naprawdę właściwie ich nie ma. Można zostać malarką malując obrazy, można nią nie być, z dyplomem ASP. Tak jak można być pisarzem po napisaniu i wydaniu jednej książki (to ja) i nie być poetką po napisaniu i wydaniu jednego tomiku wierszy (też ja). A tak naprawdę można być i nie być i ostatnio coraz częściej łapię się na tym, że lepiej nie być. Ani malarką, ani pisarką, ani poetką, ani… joginką.
Bo kto to jest joginka? Ktoś kto praktykuje jogę. W moim wypadku jeszcze uczy jogi i pisze o jodze. Ale jednak, po namyśle, wolę nie być joginką. Wolę być sobą, która codziennie podejmuje decyzję, czy rozwinąć matę. Sobą, która prowadzi zajęcia. Nie jestem joginką, tak jak nie jestem malarką. Po prostu od lat praktykuję jogę i od lat nie maluję. Nie mam dyplomu ASP, ale kilka dyplomów nauczycielskich, i co z tego? Po prostu prowadzę zajęcia. I biorę za to pieniądze na ogół. Tak jak za pisanie o jodze i o innych rzeczach. Nie ma co nadawać temu większego (i mniejszego znaczenia).
Nie jestem też wegetarianką, po prostu nie jem mięsa. Nie jestem weganką - po prostu na ogół nie jem nabiału. Nie jestem też abstynentką - po prostu nie piję alkoholu, ale na przykład w poniedziałek wypiłam. Po długiej przerwie. i było miło. Choć nie należy mi się już etykietka osoby niepijącej.
Kiedy odkleiłam się od swojej definicji (całkiem niedawno), od wszystkich swoich definicji. Poczułam się lżej. Nie mam już misji, obowiązku ani presji, żeby codziennie potwierdzać, że zasłużyłam na bycie kimś tam.
Nie wszystkie etykietki jednak łatwo zerwać. Bycie matką na przykład zobowiązuje. Przez jakiś czas. Jak bycie żoną, córką czy siostrą. Ale bez przesady. Jestem matką, ale tego też nie wolno mi się uczepić. Jestem łukiem, a moje dzieci strzałą, która wypuszczam w świat. Jestem gospodarzem, który gości swoje dzieci najlepiej jak potrafi, a potem pozwala odejść.
Więc nie ma co sobie przyklejać etykietek, kiedy właściwie zaraz można je sobie odkleić. Samodzielnie albo z pomocą innych.
Teraz jestem blondynką. Prawdopodobnie pójdę rano na jogę, potem zajmę się przygotowywaniem nowej JOGI do druku, a wieczorem poprowadzę zajęcia. Taki plan na dzisiaj, ale po pierwsze - jutro może się zmienić. A po drugie… nawet dzisiaj może się zmienić. Jedną wizytą u fryzjera.
W Jogasutrach Patandżali używa słowa vairagya. Nieprzywiązywanie się, niestwarzanie oczekiwań. Vairagya jest ważna w jodze. Nieprzywiązywanie się do przedmiotów, idei, myśli, nazw, które przeszkadzają nam w praktyce. Nieprzywiązywanie się także do etykietek. Także do etykietki „joginka” (oraz „matka”, „blondynka”, „redaktor naczelna JOGI”). Bo one przeszkadzaja nam spoglądać na swoją praktykę jogi (i wszystkiego innego) ze świeżym umysłem. Dają złudzenie, że coś jest na zawsze. Że coś osiągnęliśmy, mamy jakąś gwarancję, certyfikat, a także… misję. A nie przesadzajmy, bycie nauczycielką jogi to praca jak każda inna, a bycie matką - rola jak każda inna. Postaram się być dzisiaj i jednym, i drugiem, ale bez napinki. I bez egzaltacji ;-)