Bez paniki
Byłam w ósmym miesiącu ciąży, kiedy spotkałam dawno niewidzianego kolegę. Wtedy, gdy go jeszcze widywałam, w ciąży jeszcze nie byłam, ani nie planowałam być. Ale kiedy już byłam, zmieniła ona moje życie całkiem mocno. I zmieniła też moje ciało - tak mi się przynajmniej wydawało. Więc kiedy Grzegorz spytał, co słychać, spojrzałam w dół na mój brzuch i odpowiedziałam, że widać.
- Co widać? Masz nowe buty? - spytał Grzegorz. Okazało się, że na serio. Nie zauważył. Ciąży.
***
Tak znowu bardzo dziwne to nie było. W ciąży miałam tak zwaną pregoreksję, choć wtedy ta nazwa nie funkcjonowała powszechnie. Anoreksja ciążowa. Strach przed jedzeniem. Złe relacje z brzuchem. Miałam już kiepskie przed ciążą, więc w ciąży tym bardziej. Na skutek tego mój brzuch chyba rzeczywiście nawet w ósmym miesiącu rzeczywiście mniej rzucał się w oczy niż nowe buty. Mamie powiedziałam w piątym miesiącu (mieszkałyśmy wtedy razem, nie zauważyła), znajomym w szóstym (wielu było zdziwionych). W szkole rodzenia czułam się nieadekwatnie. Na ćwiczeniach dla ciężarnych koleżanki myślały, że pomyliłam grupy. Nie ten trymestr.
***
- Brzuch to miejsce magiczne dla kobiety - twierdził mój były narzeczony, sprawca owej ciąży. Jeszcze przed ciążą tak mówił. Kładł mi przy tym rękę na brzuchu (jeszcze bez jego dziecka w środku) i za to go już trochę nienawidziłam. Ale jeszcze bardziej nienawidziłam swojego brzucha. Ale to było dawno temu.
Temat brzucha wrócił do mnie podczas jogi. A konkretnie podczas którejś tam - pięćsetnej, siedemsetnej czy tysięcznej mojej kapotasany. To intensywne wygięcie do tyłu, które działa na mnie (i nie tylko na mnie) na wiele sposobów. Z powodu dawnej prego- i anoreksji, moich prywatnych złych relacji z brzuchem, z powodów atawistycznych (wiadomo, co oznacza odsłanianie brzucha u zwierząt), z powodów psychologicznych (kto zaznał Lowena, ten kuma).
Kapotasana, pozycja gołębia (nie mylić z tym jednonogim, królewskim gołębiem, dość wygodnym otwieraczem bioder) budzi zwykle wielkie emocje. Wymaga siły, elastyczności, odwagi. Trzeba upaść na kolana, wyciągnąć ręce do tyłu, odsłonić brzuch, najmiększą część siebie, pokazać gardło, otworzyć serce, oprzeć dłonie na macie lub stopach, nie rozbijając sobie przy tym głowy i jeszcze potem z tej pozycji się jakoś podnieść. Kilkanaście oddechów, które mogą sprawić, że życie przeleci ci przed oczami. I to te najmniej wesołe kadry.
Praktykuję kapotasanę mniej więcej od trzech lat. Kilka razy w tygodniu czasami kilka razy w czasie zajęć. Zawsze budziła we mnie mieszane uczucia. Lęk. Strach przed bólem, przed bezbronnością, przed odsłonięciem się. A jednocześnie ekscytację przed i przedziwną satysfakcję po. Jakby mnie ta pozycja obrała ze skórki, której nie lubiłam. Rozebrała emocjonalnie. Zmusiła do striptizu. Dużo niefajnych i fajnych uczuć jednocześnie.
Pewnego dnia jednak, nie tak dawno temu, przestałam się bać gołębia. Hitchcock ashtanga jogi nie robi już na mnie wrażenie. A nawet go lubię. Mogłabym w nim nawet chwilę dłużej pobyć, poobserwować różne fajne rzeczy, które przy okazji się dzieją w głowie i w ciele przy tej okazji.
Przemek, mój nauczyciel, twierdzi, że to wzmocnienie nóg dało mi komfort w kapotasanie, bo plecy już dawno były gotowe. Pewnie tak. I pewnie wzmocnienie nóg i wzmocnienie generalne generalnie sprawiło, że brzuch, serce i gardło też stały się gotowe. Trzeba mieć siłę, żeby się odsłonić. Trzeba mieć siłę, żeby pokazać brzuch, miękką część siebie. Tę część, której się nienawidzi. Trzeba mieć siłę, żeby otworzyć serce i kochać. I otworzyć gardło i mówić.
No może nie trzeba, ale gdy ma się tę siłę, jest jakoś tak bardziej dorośle. Nie działa się w panice, na oślep, na wyrost. To nie znaczy, że na wyrost nie wolno. Ale można też inaczej. Na wyrost zaszłam w pierwszą ciążę, przyjęłam pierwszą propozycję pracy, napisałam pierwszą książkę. Teraz piszę drugą (ukaże się jesienią). Też wymaga ode mnie odwagi, ale już trochę mniejszej, bo mam siłę. Też będzie szczera i trochę się w niej odsłonię, ale już z większym spokojem.
A propos spokoju. Informacja dla tych, co nie wiedzą, jak się skończyła historia z butami, czyli z ciążą. Dobrze. Mój syn urodził się prawie w terminie, nie pomylił trymestrów, ważył 3180 g. Zdrowy. Zawdzięczam to w dużej mierze mojej lekarce i winogronom. Większość ciąży przypadła na jesień i zimę.
- Jedz przynajmniej winogrona. I rodzynki - pilnowała mnie lekarka. Jadłam. Może dlatego do dziś mam słabość do winogron. I słabość do faceta, który ma słabość do winogron. I nie boję się gołębi. I wiem, że czasem lepiej najpierw się wzmocnić, a potem pokazać brzuch i całą resztę, ale… na odwrót też można ;-).